Nic nie wypada, wszystko można!
To była myśl przewodnia naszego ślubu i wesela, które chcieliśmy zorganizować w niesztampowy sposób – w lesie. Na Podkarpaciu wesela i śluby plenerowe nie cieszą się jeszcze(!) dużą popularnością, a szkoda, bo uwarunkowania geograficzne powinny zrobić z tego województwa mekkę plenerów ślubnych.
Tak jak w moim mężu zakochałam się od pierwszego wejrzenia, tak po wizycie w Starej Kuźni Pstrągownia wiedzieliśmy, że to jest to miejsce. Zupełne oddalenie od miasta i domostw, asfaltowa droga kończąca się właśnie przy tej działce, prywatna brama do lasu z ponad stuletnimi bukami. To tu!
Zależało nam na zorganizowaniu niewielkiego przyjęcia ok.40 osób, nie ze względu na pandemiczne obostrzenia, ale na intymny charakter małych wesel. Dekoracje sali, łapacze snów i makramy plotłam samodzielnie i nie, nie robiłam tego wcześniej! Mamy sporo nieodkrytych talentów. Bardzo prostą suknię ślubną szyła mi krawcowa ze zdjęcia znalezionego w sieci a bukiet ślubny godzinę przed ceremonią zerwała mi świadkowa.
Zdecydowaliśmy się na ślub cywilny w lesie, chociaż ze względu na pogodę do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy czy odbędzie się właśnie w tym miejscu. Jak się okazało nawet ten najbardziej burzowy miesiąc w roku zrobił nam przysługę. Chcieliśmy by nasz ślub i wesele przybrały bardzo swobodną formę, zrezygnowaliśmy z prawie wszystkich ślubnych standardów nawet z formalnego stroju, pierwszy taniec zatańczyliśmy wspólnie z gośćmi, nie było też oficjalnego krojenia tortu, rzucania welonem, zamiast oczepin graliśmy we flanki, jako miłośnicy rzemieślniczego piwa na stołach zapewniliśmy pod dostatkiem kraftów z lokalnego browaru, żadnego discopolo i biesiady.
Dzięki wyjątkowemu miejscu i otwartej przestrzeni na weselu panował niesamowity luz udzielający się nam i zaproszonym. Z przyjemnością patrzyliśmy na gości spacerujących po lesie, leżących na leżakach z butelką regionalnego piwa w ręce, oglądających wspólnie zachód słońca a nocą patrzących w gwiazdy. Czas w tym miejscu zwolnił, podobno tak wygląda slow wedding.
Po pięknym weselu czekał nas nocleg w domku na drzewie. Mogliśmy znów poczuć się jak dzieci a rano nasłuchiwać szumu drzew i budzących się mieszkańców lasu.
To był jeden z piękniejszych dni w życiu nie tylko dlatego, że wyszłam za najlepszego przyjaciela, ale było mi dane zrobić to w przepiękny sposób, wśród najbliższych osób, całkowicie po naszemu. Nie patrzyliśmy na to co wypada, ten jeden dzień schowaliśmy konwenanse do kieszeni, zaryzykowaliśmy organizując ślub i wesele pod gołym niebem i ponieślibyśmy to ryzyko jeszcze raz!
Skontaktuj się z firmą, o której mowa w tym artykule.
Nie chcesz przegapić najnowszych newsów o trendach ślubnych?
Zapisz się do naszego newslettera
Skomentuj artykuł