Wszyscy nas straszyli, że będziemy się stresować, nic nie zjemy ani nie wypijemy na własnym weselu… A gdzie tam! Ja byłam zupełnie spokojna, a Tomek jak zawsze- zero stresu! Widoczny był za to stres naszych świadków, ale po kolei…
Nasz wielki dzień rozpoczął się zwyczajnie: śniadanie, kawa, herbata… Następnie wizyta u fryzjera i kosmetyczki, przy których towarzyszyła mi moja świadkowa. Do czasu ślubu nikt nam nie przeszkadzał, tym samym nie wywołując niepotrzebnego stresu. Czas mijał na popijaniu wody i wachlowaniu się, bo było nieznośnie parno i duszno.
Gdy wskazówka na zegarze zbliżała się do godziny 4, zwarta i gotowa czekałam na narzeczonego, który po przyjściu stwierdził, że przyszła żona ładnie wygląda, otrzymaliśmy błogosławieństwo i przepięknym autem pojechaliśmy do kościoła.
Ślubu udzielał nam przesympatyczny i prześmieszny ksiądz. Przed mszą dodał nam otuchy, mówiąc, żeby się nie stresować, no bo przecież nie ma czym, a na kazaniu polecił, by na szczyt wchodzić zawsze razem i z zawsze z zabezpieczeniem.
Podczas zakładania obrączek także udzielał rad: “weź obrączkę, tą mniejszą (do Tomka), pocałuj i powtarzaj: żono moja Lucyno, przyjmij tę obrączkę” – oczywiście mojemu mężowi Tomaszowi śpieszno było z obrączką żeby mi ją założyć, to ksiądz go upomniał: “gdzie z tą obrączką, najpierw coś powiedzieć trzeba“.
Po przysiędze, nasi znajomi przepięknie zaśpiewali nam Ave Maria.
Mimo, że goście wspominają naszą przysięgę tak: „Gdyby Tomek tylko się uśmiechnął, to ty byś wybuchła śmiechem”, „Tylko czekałem, kiedy nie wytrzymasz i parskniesz śmiechem”, to ja naprawdę się wzruszyłam, i bardziej niż przed śmiechem, powstrzymywałam się od płaczu ze szczęścia! Mszę zakończył marsz Mendelsona, a na nasze głowy spadło chyba 10 kg ryżu i złotych monet.
Mimo żartów niektórych gości – „a udźwignie?!”- Tomasz przeniósł mnie przez próg. Następnie szampan-wyjątkowo dobry kupiliśmy ;-). I długo wyczekiwany obiad- przepowiednie się nie sprawdziły, byliśmy bardzo głodni!
Po obiedzie nadszedł czas na wyćwiczony, pierwszy taniec. Pan Młody się później przyznał, że to był jedyny moment w ciągu dnia, przed którym się stresował. Nie rozumiem czego, bo cały czas patrzeliśmy sobie w oczy i wszystko pięknie się potoczyło!
Impreza trwała do białego rana! Goście byli fantastyczni– każdemu takich życzę! Orkiestra, jak i obsługa domu weselnego- pełen profesjonalizm, a przecież wybraliśmy ich „w ciemno”, bez żadnego polecenia.
Przerywnikiem w szalonej zabawie jak zawsze, były oczepiny. Naprawdę, umierałam ze śmiechu! Świadek i jeden ze znajomych dali, wraz ze swoimi partnerkami taki popis swoich umiejętności tanecznych (na lodzie i na rurze!), że nikogo nie pozostawili bez szerokiego uśmiechu na twarzy!
Dom weselny: Restauracja Stara Kaszarnia, Człuchów
Orkiestra: zespół PRETEXT, Iława
Fotograf: Łukasz Majer, Czersk
Jeżeli Ty także chcesz zamieścić swoją historię ślubną na Zankyou, napisz do nas!
Nie chcesz przegapić najnowszych newsów o trendach ślubnych?
Zapisz się do naszego newslettera
Komentarze (2)
Skomentuj artykuł